niedziela, 11 października 2015

V

Barcelona – przepiękne miasto, które tętniło swoim życiem. Bawiłam się świetnie, mimo tego że pojechałam tam aby uzgodnić z dyrektorem muzeum wypożyczenie obrazów. A prawdą było, że większość czasu przebywałam na zewnątrz, pijąc wino i rozmawiając prawie z każdym. Ale czas wrócić do rzeczywistości i do Anglii. Londyn przywitał mnie deszczem, na co westchnęłam bo zdecydowanie wolałabym przywieźć ze sobą słońce z Hiszpanii. Zadzwoniłam po taksówkę i musiałam trochę poczekać, chociaż zdecydowanie wolałabym być w tym momencie w domu. Tyle tylko, że kiedy siedziałam w aucie to szukałam swoich kluczy od mieszkania, i niestety nie mogłam ich znaleźć na co klęłam pod nosem. Miałam tylko nadzieję, że Roy jest w domu. Taksówkarz zaparkował pod domem, więc poprosiłam go o to, aby poczekał chwilę i było tak jak przewidywałam. Mojego męża nie było, i miałam nadzieję, że jest w szpitalu. Poprosiłam, aby podwiózł mnie taksówkarz pod nowy adres. Na dodatek nie wiedziałam czy jest na górze, a od kiedy zaczął tu pracować ani razu nie byłam u niego w pracy. Omijałam szpitale jak najdłużej, zawsze kojarzyły mi się z śmiercią i smutkiem. Wjechałam na górę i wzięłam głęboki wdech i weszłam dalej.
 
- Przepraszam, czy doktor Craven jest dzisiaj w pracy? – zapytałam pielęgniarki, która siedziała przy biurku
- Tak, jest w gabinecie lekarskim. Ostatnie drzwi na końcu korytarza. – rzuciła odwracając się do mnie plecami a ja jęknęłam w duchu...

Dlaczego musiał być na samym końcu? Drogę do gabinetu prawie przebiegłam, nie chciałam patrzeć na chore dzieci… podeszłam do drzwi i słyszałam głosy kilku osób, ale zapukałam, na co usłyszałam proszę.

- No, no kogo moje oczy widzą. – usłyszałam Pawła na co się zaśmiałam – Jak ja cię dawno nie widziałem.
- Wolałeś zaszyć się z Emmą w domu. – puściłam mu oczko
- Audrey a ty co tu robisz? – a ja tylko westchnęłam, ze zapomniałam kluczy od domu – Mówiłem, że czegoś zapomnisz. – zaśmiał się
- Audrey?! Audrey Monroe?! – usłyszałam za plecami Pawła i myślałam, że się przesłyszałam – O matko. – zobaczyłam blondynkę, której zdecydowanie nie chciałabym widzieć
- Hej Marion. – mruknęłam
- Nie wiedziałam, że wyszłaś za mąż i to za kogo! No, no gratuluje.
- To wy się znacie? – zapytał Roy na co pokiwałam głową i spojrzałam na niego – A no tak klucze. Właściwie to odwiozę cię. Mam wolne dzisiaj i szkolenie skończyło się już dawno. Chodź. Miłego dnia. – uśmiechnął się łapiąc za plecak i moją torbę
- Jak najszybciej można stąd uciec? – mruknęłam pod nosem
- Spokojnie. Ale nie wiedziałem, że znasz Marion.
- Tą szmatę… - warknęłam a on mi się uważnie przyjrzał – No co? Rozkładała nogi przed moim ojcem kiedy ten jeszcze był mężem mojej matki. A kiedy się rozwiedli to poleciała do innego. Więc obiecuje ci tu i teraz, jak usłyszę chociaż jedno słowo, że jest ładna, albo jak mnie z nią zdradzisz to uwierz mi, że ci nie dam żyć.
- Dobrze wiedzieć, chociaż nie zamierzam cię zdradzać z żadną dziewczyną. Tak, tak wiem. Mam tak nie mówić bo jak zechce to zdradzę nawet jeśli się zapieram, że nie.
- No patrz na coś przydały się moje nauki przez te lata. – zaśmiałam się tak samo jak on – Ale co to za szkolenie było?
- Takie tam nudy, lepiej opowiadaj jak było w Barcelonie? – a ja tylko machnęłam ręką i rzuciłam, że jak zawsze -  A i trzeba jechać na zakupy. Nie ma w lodówce za dużo.
- Zginąłbyś z głodu beze mnie. – zaśmiałam się, a on tylko szeroko uśmiechnął – wiem, wiem wolisz jak ja robię zakupy. A ty płacisz rachunki.
- Dokładnie, więc co najpierw zakupy a później dom i obiad? Jutro też mam wolne więc możemy szaleć. Ale zapewne ty od razu do pracy idziesz co? Nie grzeczna ty. – pokiwał mi palcem kiedy niewinnie się uśmiechnęłam – Ale weszłaś na górę, co się stało? – dokładnie mi się przyjrzał na co tylko westchnęłam
- Pada deszcz więc nie uśmiechało mi się stać pod domem bez parasolki. I chyba pora być dużą dziewczynką.
- Wiem jak się czujesz.
- Po prostu nie rozumiem dlaczego muszą chorować już tak małe dzieci? To straszne, musisz mówić rodzicom same najgorsze rzeczy… nie wiem jakbym zareagowała, gdybyś jako lekarz oznajmił mi, że nasze dziecko jest chore.
- Dlatego nie mamy dzieci. – rzucił
- Nie mamy dzieci bo obydwoje skupiliśmy się na pracy. – rzuciłam spoglądając na szybę – To ważniejsze.
- Żałujesz?
- Lubię swoja pracę i to bardzo, ale czasem… myślę sobie jakby to było gdyby każdego dnia witało mnie moje dziecko. Chciałabym być matką, ale wiem że do tego trzeba dwojga a ty nie jesteś gotów. Widzisz dzieci codziennie, jak się zmagają z chorobą, jak umierają. Wiem, że nie jest to łatwe i dlatego też nie jesteś gotowy aby zmierzyć się z tym co może spotkać twoje dziecko. Tyle tylko, że ja nie jestem coraz młodsza. Z każdym rokiem moje szanse maleją…
- Przesadzasz, wiesz ile kobiet rodzi po czterdziestce?
- Roy… nie zamierzam być na emeryturze kiedy moje dziecko zacznie chodzić do podstawówki. – oburzyłam się – I masz rację, są kobiety które rodzą po czterdziestce, ale jako lekarz powinieneś wiedzieć, że wtedy jest większy wskaźnik dzieci, które są na coś chore. Chce urodzić dziecko, bez żadnych problemów.
- Audrey uspokój się. Nie będziemy się chyba o to kłócić, a wiem że ci do tego mało brakuje. Po prostu zaskoczyłaś mnie, wiem że marzysz o dziecku. Ale muszę pomyśleć… - pokiwałam jedynie głową – Wyluzuj, dopiero co wróciłaś z Barcelony. A nie chce być z tych co idą do łóżka tylko po to aby uszczęśliwić kobietę, a później zostawić ją z problemem. Moi rodzice wychowywali mnie razem, też chce taki być.
- Jak sobie wyobrażasz wspólne wychowywanie dziecka kiedy jesteś lekarzem i masz co drugi dzień dyżur?
- Tak jak mój ojciec, zrezygnuje z większości. Mój ojciec został konsultantem, ja też mogę nim zostać.
- Ty? – zaśmiałam się – Szybciej bym uwierzyła w to, że zostanę królową niż w to, że zrezygnujesz z bycia pełnoetatowym lekarzem. Wszystko, ale nie to.
- Skąd wiesz jak będzie? Ponoć rodzice się zmieniają po urodzeniu dziecka.
- Jak widzę dosyć dużo wiesz na ten temat. – zaśmiałam się – Czy ja o czymś nie wiem? O jakimś dziecku z licznych romansów?
- To ja też nic nie wiem. – wzruszył ramionami – I wcale ich tak dużo nie było. To były tylko plotki.
- Czyżby? Bo trochę tych pamiątek znalazłam. A właśnie wyrzuciłeś kolczyki czy oddałeś je właścicielce?
- Wyrzuciłem tak jak prosiłaś. – dał mi buziaka w policzek

Tylko się zaśmiałam i poszliśmy robić zakupy. Oczywiście zamiast listy to wybieraliśmy produkty z głowy i w taki o to sposób mieliśmy cały wózek i zapewne nie to co trzeba. Zawsze tak było. Ale nic się nie marnowało, Roy potrafił zjeść naprawdę dużo i wcale nie tył. Przyjrzałam się mężowi, który pomagał dziewczynie ściągnąć z wyższej półki jakąś rzecz. Musiałam przyznać, że trafił mi się naprawdę przystojniak. I kto by pomyślał, że po tym jak go olałam na randce w ciemno nasze drogi skrzyżują się jeszcze raz i tym razem zaiskrzy. Tylko miałam nadzieję, że weźmie sobie do serca moje słowa i jeszcze posmakuje macierzyństwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz